[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krystyna Kofta. Ciało niczyje. Hiszpan Corrida Jutta weszła szybko na ciemny cmentarz. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemnoci, zobaczyła leżšce po obu stronach głównej alei złamane cienie drzew, rzucone na kolana przez powiatę księżyca. wierki pachniały mocno jak gasnšce wiece. Nie ma tu żywej duszy, pomylała i wzdrygnęła się nerwowo z powodu tego mimowolnego żartu. Nagle, jak cichy biały statek na ciemnym oceanie, pojawił się w oddali zamazany jasny kształt. Była to osiemnastowieczna kostnica. W jednym okienku migotało żywe wiatło. W pustce i ciszy cmentarnej robiło to niesamowite wrażenie, tak jakby leżšce na katafalku zwłoki wstały, żeby zakrzštnšć się wokół siebie i przygotować godnie do jutrzejszych uroczystoci. Obeszła kostnicę i zatrzymała się przed tylnymi drzwiami. Odetchnęła głęboko i tłumišc strach poruszyła ciężkš rzebionš klamkš. Drzwi były zamknięte. Przez moment wydało się jej, że kto stoi za niš, wstrzymujšc oddech. Miała siedemnacie lat i nie bała się prawie niczego, jednak ten szczególny spacer po cmentarzu obudził nie znany dotšd strach. W pewnej chwili poczuła delikatne dotknięcie. Przecież dusze nie latajš jak nietoperze, pomylała trzewo. Odwróciła się. Nie było nikogo. Tylko płaczšca nad marnociš wiata wierzbowa witka poruszana wiatrem pieciła jej kark. Zapukała głono. Pukanie wniknęło do rodka, odbijajšc się od zimnych cian marmurowej sali. Wiedziała, że jest tam kto, kto powinien otworzyć. Nie usłyszała kroków, lecz mimo to klucz szczęknšł i drzwi uchyliły się. W wietle wiec stał bardzo wysoki, prawie dwumetrowy mężczyzna. Był o głowę wyższy od Jutty i miał bose stopy. Nosił czarne aksamitne spodnie i nieżnobiałš rozpiętš koszulę. Przy tej bieli czarne włosy gęsto porastajšce skórę klatki piersiowej przypominały sierć zwierzęcia. Nadzwyczaj blada twarz wysokiego człowieka nie była ciemniejsza od białego płótna koszuli, miała tylko bardziej niebieskawy odcień. Odsunšł się, żeby wpucić Juttę do rodka, i włożył buty, które stały na progu. Jutta od razu zauważyła, że wiat wewnštrz kostnicy jest czarno - biały. Wysokie białe ciany i kopuła sufitu czepiały się czarnej marmurowej posadzki, żeby nie ulecieć w niebo wraz z duszami opuszczajšcymi martwe ciała. Na samym rodku stał płasko cięty ostrosłup katafalku z małš, przy jego rozmiarach, czarnš kołyskš trumny. Białe wiece tkwiły w czarnych żelaznych lichtarzach, a gospodarzem tego ponurego przybytku był wysoki czarno - biały mężczyzna. Nawet, Jutta, mimo że przyszła z innego wiata, uczestniczyła w tym graficznym obrazie. Była blada ze strachu i zimna, miała na sobie czarnš wełnianš sukienkę, zakrywajšcš i tak ledwo rysujšce się wypukłoci. Czarna jedwabna chusta tworzšca mnisi kaptur całkowicie zasłaniała jasne włosy. Jutta podeszła do katafalku. Trumna była otwarta. Wieko stało oparte o cianę. Martwa kobieta leżała spokojnie w chwiejnym płomieniu wiec. Sztywne loki piętrzyły się wysoko na haftowanej srebrem, białej poduszce. Loki były rude, policzki uróżowane, a usta wyglšdały tak, jakby kto wycisnšł na nich przed chwilš krwawy pocałunek. Martwa twarz i okalajšce jš płomienne włosy stanowiły jedynš weselszš plamę koloru pomiędzy bielš a czerniš. Mimo zmienionej fryzury i nieco wyostrzonych rysów twarzy była to z całš pewnociš ta sama osoba. Szlachetne rysy, lekko wystajšce koci policzkowe i usta, których za życia nigdy nie malowała tak mocno. Te usta miały dla Jutty nawet teraz zaklęty na zawsze wyraz fałszywej dobroci i słodyczy. Jutta weszła po stopniach na piedestał katafalku. Spojrzała na zesztywniałe w chłodnym powietrzu kostnicy dłonie swojej matki oplecione różańcem. Spomiędzy drewnianych paciorków ojczenasz i zdrowamario brylantowe oczko platynowego piercionka wysyłało ostry blask jak iskrzšcy się w zimowym powietrzu płatek niegu. Wpatrywała się w ten misternie oprawiony kamień, aż jej renice powiększyły się przesłaniajšc niebieskie tęczówki. Wreszcie, czujšc na sobie ciasno przylegajšce spojrzenie mężczyzny, odwróciła wzrok od piercionka i zeszła z podwyższenia. Patrzyli na siebie z bliska, nie mówišc nic. Jutta znała go już wczeniej. Rozmawiała z nim przed południem, zresztš nie sposób było nie znać jednej z najbardziej tajemniczych postaci w małym miecie. Nocš pilnował cmentarza przed złodziejami, w dzień uczestniczył w pogrzebach dowodzšc szóstkš wiecznie pijanych grabarzy. Czuwał nad chybocšcš się niebezpiecznie na ich ramionach trumnš, nie dopuszczajšc do skandalu, jaki wybuchłby z pewnociš, gdyby trumna spadła. On sam nigdy nie pił. Może zresztš pił, ale nie widziano go pijanego ani pijšcego. Kobiety bały się go, lecz mimo to budził w nich dreszcze występnego pożšdania. Wcale nie wyglšda na grabarza, mówiły, jest przystojny. Opowiadały sobie niestworzone historie o tym, co dzieje się z młodymi niewiastami pozostawionymi samotnie w kostnicy w noc poprzedzajšcš pogrzeb. Mówiło się, że ojciec zmarłej przed paroma laty młodej dziewczyny odkrył z przerażeniem, że nie miała ona na sobie... Lepiej nawet nie wspominać, bo ogarnia człowieka zgroza... Nie miała, mimo że poprzedniego dnia babka myjšca i ubierajšca zwłoki z całš pewnociš je założyła... Przysięgała, że założyła... Takie rzeczy opowiadajš sobie ludzie w małych miastach i na wsiach, szczególnie wieczorami, gdy pada deszcz i grube, zacinane wiatrem krople walš o szyby, jakby chciały dostać się do ciepłych, zacisznych wnętrz. To wszystko Jutta słyszała, czy raczej podsłuchała. Tylko on znał prawdę, ale ponieważ nie rozmawiał z nikim, niczego nie można powiedzieć z całš pewnociš. Zapewne znał wiele tajemnic zacnych rodzin. Zdarzyło się kiedy, że starszy syn szanowanego w miecie nieboszczyka usiłował obcęgami wyrwać ojcu złote zęby, zapewne sšdzšc, że i tak nie będš mu potrzebne w wędrówce po tamtym wiecie. Młodszy brat, który opowiadał potem, że przyszedł pomodlić się przy zwłokach, zastał starszego z obcęgami nad trumnš. Ponieważ był silniejszy, odebrał mu kilka złotych trzonowych zębów, które pokazywał póniej w miejscowej restauracji. Długo opowiadano w miecie o tym, jak również o sprawie wdów odwiedzajšcych tajemniczego mężczyznę, podobno nie tylko po to, by ustalić dokładnie szczegóły ceremonii pogrzebowej. Oto przykład tego, do czego zdolne sš niektóre kobiety, powiedziała żona sklepikarza do matki Jutty, i to w dodatku przy otwartej trumnie! To nie do wiary! Jutta słuchała takich opowieci bardziej z ciekawociš niż lękiem. Teraz miała okazję przyjrzeć się z bliska temu "cmentarnemu monstrum", jak wyrażała się o nim matka. Spojrzała pytajšco w twarz matki, a potem znów głęboko w oczy Hiszpana Corridy. Tak nazywano go ze względu na hiszpański wyglšd: czarne płonšce oczy, włosy jak pióra wrony, przede wszystkim za z uwagi na czarnš, lamowanš srebrem pelerynę, którš zakładał na czas ceremonii żałobnej. Z cmentarza wychodził rzadko, tylko zmuszony przez szczególne okolicznoci. Jak wszyscy bardzo wysocy ludzie, chodził przygarbiony. Kiedy patrzyło się na niego z daleka, sprawiał wrażenie człowieka poruszajšcego się wolno, wręcz leniwie. Było to jednak tylko złudzenie. Zawsze wyprzedzał idšcych, ponieważ długoć jego kroków była oszałamiajšca. Czasami biegły za nim dzieci wołajšc: Hiszpan Corrida, Hiszpan Corrida. Pije krew Żyda, pije krew Żyda! Nonsensowny, bzdurny rym oddawał wiernie wszystkie opowieci, jakimi raczono się po domach. Zahipnotyzowany wielkimi renicami Jutty, wszedł teraz na stopnie katafalku. Uklškł przy trumnie, jakby się modlił. Dziewczyna widziała napięte pod koszulš mięnie jego pleców. Mocował się z czym wyranie. Usłyszała cichy chrzęst. W sekundę póniej co brzęknęło metalicznie. Piercionek potoczył się po czarnym marmurze. Jutta podbiegła i podniosła go. Hiszpan wstał z klęczek i odebrał jej piercionek. Oglšdał go długo, łapišc blaski płomieni wiec w brylantowe oczko. Potem wzišł wšskš dłoń Jutty w swoje dłonie. Ręce dziewczyny były zimne, tak samo zimne jak dłoń, do której jeszcze przed chwilš należał piercionek. Wreszcie wsunšł drogi klejnot na delikatny rodkowy palec Jutty. Dużym kluczem zamknšł drzwi kostnicy i poprowadził Juttę bocznymi dróżkami poprzez nie używane obszary cmentarza, przez zaniedbane groby, na których rosły olbrzymie pokrzywy. Bujnoć rolinnoci cmentarnej była zastanawiajšca. Szli obok powyginanych przez czas, kutych ogrodzeń wokół grobowców, przeskakiwali przez zwalone nagrobki i popękane płyty. Mimo że nie wiedziała dokšd jš prowadzi, nie bała się teraz wcale. Aż wreszcie znaleli się na granicy cmentarza. Tu nie docierał już nikt. Ani żywy, ani też umarły, bo nie chowano tu jeszcze. Było to wyjštkowe pustkowie. Chwasty, zarola i ogromne, kędzierzawe korony drzew nie przepuszczały nawet tego słabego wiatła księżycowego, które owietlało głównš aleję prowadzšcš do kostnicy. Poronięta miękkim mchem ziemia uginała się pod nogami jak trzęsawisko. Wilgotna bagienna mgła oblepiała ich tak samo jak ciemnoć. Nie było tu żadnej drogi, lecz Hiszpan prowadził Juttę zupełnie pewnie. Zaciskała zęby, żeby nie dzwoniły, tak przejmujšcym zimnem wypełniała jš cmentarna mgła. Pantofle miała ciężkie od wody, która chlupotała przy każdym kroku. Po kwadransie dotarli do celu. To miejsce było tak samo dziwne jak wszystko, co zdarzyło się dzisiaj Jutcie na cmentarzu. Znaleli się przed czym, co przypominało ruiny gotyckiego zamku znniejszonego przez rujnację do wymiarów chłopskiej chałupy. Tylko wejcie zostało olbrzymie, jakby po to, żeby właciciel nie musiał się schylać. Wielkie kute wrota zajmowały całš cianę. Okien nie było. Hiszpan zapalił zapałkę i w jej nagłym, bardzo jasnym płomieniu wszystko stało się jeszcze bardziej niesamowite: sylwetka wysokiego mężczyzny na tle kawałka redniowiecznych ruin otoczonych zwartym szpalerem ciernistych zaroli, zapachem przypominajšcych roztarty piołun, obok Jutta w czarnej ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •