[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Londyn, 1815
a uliczce panował spokój - z pozoru. Nicholas Ramsey, wice­
hrabia Richmond, stał przed zakurzonym oknem i spoglądał w dół
na ulicę, gdzie pierwsze opary mgły zaczynały oplatać słupy latarni.
W ciszy i ciemności, przy głuchym odgłosie kopyt po bruku przetur­
lała się odrapana dorożka, ciągniona niespiesznym kłusem przez dwa
wynędzniałe konie. W tym samym czasie gdzieś w głębinach miasta,
przedzierając się przez labirynt ulic, spieszył posłaniec z wiadomoś­
cią dla księcia. O wspaniałym klejnocie, który bezpiecznie dotarł na
miejsce. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, to już jutro
Nicholas będzie wznosił toasty. A jeśli nie... jeśli nie...
Na myśl o porażce zesztywniały mu mięśnie. Zaczerpnął głębo­
ko powietrza.
- Nicholasie, ty zwierzaku - przywołała go kobieta głosem roz­
leniwionym po wyczerpujących miłosnych igraszkach. - Wracaj do
łóżka.
Dlaczego ona jeszcze nie śpi? Doszedł go ciężki zapach kame-
liowych perfum, tak słodkich, że aż mdłych. Przesiąknęły mu skórę
i ubranie. Marzył o kąpieli, by je z siebie zmyć. Marzył o własnym
łóżku, marzył o opuszczeniu zajazdu i tego niechlujnego pokoju,
w którym w innych okolicznościach nie pozostawiłby nawet swoje­
go konia. Ale nie mógł wyjść, jeszcze nie teraz.
7
- Jeszcze chwila, kochanie - odparł uprzejmie jak zawsze. Przez
moment nie mógł przypomnieć sobie jej imienia. Mary? Nie, Ma-
rion. Tak, to prawda, jest ładna, ale też ordynarna i raczej bezbarwna.
No i niezbyt bystra; pierwsze akceptował, drugim był znudzony. Ig­
norowana przez męża, zaczepiła go jakiś czas temu, poszukując nie­
zobowiązującego romansu. Zgodził się.
Ale już jutro w jego życiu pojawi się następna kobieta, a o tej
zapomni, choć postara się, żeby ona o nim nie zapomniała. Zależało
mu, by jego kochanki dobrze go wspominały. Zresztą nie było ich tak
wiele, jak się plotkuje w towarzystwie, tym bardziej że czasami, tak
jak teraz, flirt służył tylko za przykrywkę.
Ponownie opuścił wzrok na wyludnioną uliczkę. Zabezpieczyli­
śmy się na każdy wypadek, myślał. Musi się udać...
Jak na ironię w kręgach śmietanki towarzyskiej Nicholas ucho­
dził - całkiem zasłużenie - za samolubnego, zmanierowanego hula­
kę, niedbającego o opinię i ze szczątkowym poczuciem przyzwoito­
ści. Z tego też względu nikt z pewnością nie łączyłby jego nazwiska
z tajną misją państwową. Ale książę regent poprosił, a księciu się nie
odmawia, nawet takiemu jak obecny, jeszcze większemu lekkodu-
chowi niż sam Nicholas. Zadanie, jakiego się podjął, było bardzo ry­
zykowne...
- Kochanie! - Tym razem w głosie Marion zabrzmiało znie­
cierpliwienie. Nicholas zdusił przekleństwo. Dlaczego ta kobieta po
prostu nie zaśnie?
- Myślałem, że przysnęłaś, moja droga - skłamał. Usłyszał szelest
prześcieradeł, a potem cichy odgłos bosych stóp na drewnianej podło­
dze. Lecz najpierw poczuł silny zapach perfum. Nie był zaskoczony,
gdy dotknęła jego ramion, a następnie zaczęła gładzić go po karku.
- Nie zamierzam marnować czasu na sen, kiedy wreszcie mam
cię w moim łożu. ~ Rysując ostrymi paznokciami wzór na jego ple­
cach, przysunęła się bliżej i owiała mu szyję ciepłym oddechem. -
Wcale nie jestem senna. Przeciwnie, czuję się... bardzo rześko.
Co to...? Popatrzył uważnie w mglistą noc. Ale nie, to tylko pro­
stytutka ustawia się w drzwiach, by zwabić następnego klienta.
- Nicholasie, spójrz na mnie!
Odwrócił się niechętnie, zmuszając się do uśmiechu, potem pochy­
lił głowę i złożył pocałunek na krągłym ramieniu. Nie uszły jego uwagi
irytacja czająca się w piwnych oczach kobiety ani jej wydęte usta.
- W takim razie, Marion - rzekł - pozwól, że cię zmęczę.
Zachichotała, a on wziął ją w ramiona. Poddając się subtelnym
pieszczotom, zerknęła w dół na pogrążającą się w zapadającym
zmroku ulicę. Dostrzegła niewyraźny zarys człowieka, który szedł
spiesznym krokiem, opędzając się od ladacznicy stojącej w drzwiach.
Wydawał się unikać świateł latarni, co nie było trudne we mgle, która
ciężkimi, ciemnymi oparami opadała na ziemię.
Skupiona na pieszczotach tylko kątem oka widziała, że mężczy­
zna ogląda się przez ramię i przyspiesza. W pewnej chwili, akurat
gdy mgła się przerzedziła, podniósł wzrok i Marion zobaczyła zarys
bladej twarzy pod rąbkiem ciemnego kapelusza.
Przez chwilę zapomniała o zręcznych dłoniach Nicholasa prze­
suwających się po jej ciele. Mężczyzna na ulicy zatrzymał się, by
przetrzeć twarz chusteczką; wydawał się spocony mimo chłodnego,
wilgotnego powietrza i kłębiącej się wokół mgły, zamazującej kontu­
ry domów. Wbijał wzrok w zamgloną przestrzeń, jakby kogoś wypa­
trywał lub obawiał się, że jest śledzony.
Lecz chodnik i ulica były puste. Odetchnął i wyprostował sku­
lone ramiona. Znowu ruszył przed siebie. Nie widział tego, co do­
strzegła z okna Marion...
Dłonie Nicholasa zsuwały się wolno po jej krągłych biodrach.
Prześcieradło, którym była owinięta, upadło na podłogę.
Uśmiechając się, oderwała oczy od ulicy i całą uwagę poświęciła
zmysłowym pieszczotom. Nawet jeśli kątem oka mogła dostrzec, że
na ulicy pojawił się następny mężczyzna, to nie zdążyła nawet o tym
pomyśleć, bo nagle Nicholas wziął ją na ręce i podniósł. Z lubież­
nym westchnieniem oplotła nogi wokół muskularnego ciała kochan­
ka i pozwoliła się zanieść do łóżka.
Tajemniczy mężczyzna szybko przeszedł ulicę i zniknął najej koń­
cu. Teraz nie było tam już nikogo, kto mógłby zobaczyć podążającą za
8
9
nim wolno czarną nieoznaczoną dorożkę ciągnioną przez parę czar­
nych koni, których kopyta, owinięte szmatami, nie wydawały żad­
nych odgłosów.
o, czego ci trzeba, droga Lucy - zaczęła hrabina Sealey, upijając łyk
herbaty - to kochanek.
Lucy Contrain wzdrygnęła się, omal nie wypuszczając filiżanki.
Przestraszona, że zalała suknię, spojrzała w dół, wypatrując wilgot­
nych plam. Odetchnęła z ogromną ulgą - suknia była sucha. Na­
stępnie podniosła wzrok na hrabinę, zastanawiając się, czy się nie
przesłyszała.
Ta wybuchnęła swoim słynnym głośnym śmiechem i wyjęła po­
pielatą filiżankę z drżących dłoni Lucy.
- Ostrożnie, bo się poplamisz. - Popatrzyła na skromną, czarną
suknię rozmówczyni i oddała jej filiżankę. - Albo wylej wszystko.
Oblałabym cię zawartością całego dzbanka, gdybyś dzięki temu po­
szła do krawcowej i zamówiła garderobę w żywszych kolorach.
Przeniosła wzrok na twarz Lucy.
- Zamknij usta, kochanie - dodała życzliwie.
Lucy szybko spełniła polecenie. Wielki Boże, siedzi tu z rozdzia­
wioną buzią niczym małe dziecko. No ale przecież wytworne damy
11
nie rozprawiają o wzięciu kochanka tak lekko, jakby mówiły o zamia­
rze wybrania się na spacer.
- Ależ lady Sealey, dopiero co zakończyłam żałobę.
- „Zakończyłam" jest w tym zdaniu najistotniejszym słowem,
Lucy. I oczywiście, nie mam na myśli byle jakiego kochanka. - Hra­
bina się zamyśliła. - Potrzebujesz kogoś, kto cię rozweseli.
To szaleństwo, pomyślała Lucy. Nabrała powietrza, ale nim zdą­
żyła się odezwać, hrabina odwróciła się do siedzącej w pobliżu ko­
biety.
- Masz jakiś pomysł, Angelo?
- Pan Bertram - zaproponowała niewysoka kobieta. - Jest uro­
- Moja droga, pozostawałaś w żałobie przez więcej niż rok, i to
po mężczyźnie, który prawdopodobnie wcale na to nie zasługiwał.
Lucy spojrzała na hrabinę i zdumiała się, widząc w piwnych
oczach chytry błysk. Chodziły słuchy, że w swoim czasie lady Sealey
nie narzekała na brak adoratorów ani też się przed nimi nie wzbra­
niała. Nawet teraz, mimo srebra we włosach, nadał jest piękna. Nie­
mniej ...
- Wątpię, czy może pani to osądzić- odparła spokojnie, choć
stanowczo.
- Oczywiście, że nie - zgodziła się hrabina. - Zgaduję tylko, to
wszystko. Gdybym wiedziała, że bardzo kochałaś męża, mimo że zo­
stawił swoje sprawy w wielkim nieporządku, ciebie bez środków do
życia, a jego reputację psują nieprzychylne opinie, nigdy bym czegoś
takiego nie sugerowała.
Zamilkła, a Lucy przekonała się, że nie potrafi znaleźć słów na
wypełnienie powstałej ciszy. Teraz żałowała, że wcześniej rozmawia­
ła z hrabiną na temat osobistych spraw.
To prawda, że nie darzyła Stanleya wielkim uczuciem. Pobrali się
ze względu na obopólną korzyść i przez jakiś czas ich małżeństwo
wydawało się funkcjonować zupełnie dobrze. Mąż był wobec niej
uprzejmy, a nawet darzył ją szacunkiem, co stanowiło pożądaną od­
mianę po doświadczeniach z innymi mężczyznami, którzy, gdy była
jeszcze biedna i pozbawiona opieki, traktowali ją o wiele mniej sto­
sownie. Zapewnił jej dom, a ona z całych sił starała się go pokochać,
chociaż... Odsunęła od siebie gorzkie wspomnienia. Teraz, w rok po
jego nagłej śmierci, okazuje się, że znalazła się w jeszcze gorszej, jeśli
to w ogóle możliwe, sytuacji niż wtedy, gdy była panną bez grosza, za
to z chorującą, owdowiałą matką na utrzymaniu.
Nadal jest bez grosza, a na dodatek ciążą na niej długi męża. I zo­
stała z tym zupełnie sama.
W zamyśleniu potarła dłonią cienką materię ciemnej sukni. Kie­
dyś była jasnoniebieska, ale po śmierci męża, ze względu na żałobę,
przefarbowała ją na czarno. Nie miała wyjścia, skoro krawcowa od­
mówiła jej dalszego kredytowania.
czy.
- A także bez grosza przy duszy i straszliwie łysieje - zaopono­
wała hrabina. - Musimy znaleźć Lucy kogoś lepszego. Roberto?
Zwracała się teraz do kobiety o ognistych włosach i pełnych
kształtach. Na jej zamyślonej twarzy gościł błogi uśmiech; najwyraź­
niej przypomniała sobie coś ogromnie przyjemnego.
- Wicehrabia Richmond, bez dwóch zdań. Ma dobre podejście
do wdów.
- Ma dobre podejście do kobiet- poprawiła hrabina z dwu­
znacznym uśmieszkiem. -Wdowy, panny, mężatki: żadna mu się nie
oprze.
Pozostałe kobiety westchnęły; Lucy nie wiedziała, czy z powo­
du przyjemnych wspomnień, czy żalu. Jedna z nich zasłoniła usta
wachlarzem i z miną wyrażającą dezaprobatę zaczęła coś szeptać do
sąsiadki. Do Lucy docierały tylko urywki zdań: ...oburzający lekko-
duch... i coś na temat skandalicznego zachowania... Wielkie nieba,
czyżby chciano ją pchnąć w ramiona jakiegoś podstarzałego satyra?
Najwyraźniej ten osobnik zawrócił w głowie wszystkim damom
z towarzystwa. Do tej chwili Lucy miała hrabinę za bardzo miłą ko­
bietę. No może trochę zbyt wyemancypowaną, ale jednak miłą. To
tylko dowodzi, jak mylne może być pierwsze wrażenie.
- Ja... ja naprawdę nie mogłabym... - zająknęła się.
Hrabina ściszyła głos.
12
13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •