[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nicole Byrd
Złota dama
Przekład
Agnieszka Dębska
X a twarz...
Ta twarz nawiedzała ją w złych snach. Teraz, w pełnym świetle dnia, widziała ją wyraźnie wśród tłumu.
Clarissa Fallon wstrzymała dech. To niemożliwe! Dopiero co rozglądała się po ulicy z zadowoleniem. Z wózka ulicznego sprzedawcy niósł się apetyczny zapach ciasta i mięsa, a jego okrzyki: „Do ciepłych pasztecików!" niemal zagłuszały turkot powozów.
Przystanęła, żeby przyjrzeć się towarom za lśniącymi witrynami sklepów. Przechodniów kusiły takie wspaniałości, jak kapelusik przybrany herbacianymi różami, eleganckie giemzowe rękawiczki w kolorze ecru czy powiewny szkarłatny jedwab, zręcznie udrapowany na stelażu.
Nareszcie i ona mogła przyglądać się do woli tym niebywałym luksusom i śmiało spoglądać w oczy wszystkim, którzy obok niej przechodzili. Wolno jej było robić, co tylko chciała.
I nagle dostrzegła tę twarz.
Brat mówił, że jest już teraz bezpieczna, a jednak widziała ją znów przed sobą. Lada chwila ta kobieta mogła się odwrócić, wlepić w nią ciemne, wyłupiaste oczy, a potem...
Clarissa rzuciła się do ucieczki. W panice potrąciła dwie gawędzące kobiety i popędziła prosto przed siebie tak szybko, jakby gonił ją diabeł.
Z tyłu za nią rozległ się gniewny głos:
- Panno Clarisso, proszę się zatrzymać!
Ani myślała usłuchać. Serce waliło jej jak młotem, a krew tętniła w uszach tak głośno, że nie słyszała niczego. Nawet gwar londyńskiej ułicyjuż do niej nie docierał.
Pędziła przed siebie bez tchu.
1
D ominie Shay, siódmy hrabia Whitby, siedział schylony nad kieliszkiem, z którego raz po raz pociągał portwajnu. Zdawał się nie widzieć, że Timothy Galston zatrzymał się tuż przed nim.
– Whitby!
Timothy odezwał się pełnym oburzenia tonem, jakiego zazwyczaj używał tylko we własnym domu. Zirytowało go, że Shay zignorował powitanie. Znali się co prawda od dawna i nie powinno go to było gniewać, a jednak poczuł rozdrażnienie. Pomyślał nawet, że lepiej będzie odejść dyskretnie, ale do licha, chodziło w końcu o jego kuzynkę!
Odchrząknął.
– Whitby, do ciebie mówię! – powtórzył głośniej.
Hrabia uniósł głowę. Na przystojnej twarzy malował się wyraz lodowatej obojętności, a brązowe oczy tak mu pociemniały, że mogło to rozmówcę przejąć dreszczem.
– A, witaj, Galston. Wybacz moją niedyspozycję, ale kamerdyner otworzył właśnie butelkę pierwszorzędnego wina.
Timothy zignorował tę błahą wymówkę. Nie powinna ona przeszkodzić w wygłoszeniu reprymendy.
– Jak mogłeś tak się zachować? Czy koniecznie musisz dokuczać dziewczynie, która jako debiutantka powinna się pokazać z jak najlepszej strony? Może i jest piegowata jak indycze jajo
i niezbyt mądrze się uśmiecha... – Urwał. Nie, nie! Niepotrzebnie zboczył z tematu! –To znaczy... to bardzo miła panna, chociaż niezbyt posażna. Doprawdy, nie powinieneś był mówić, że tańczy jak pijana żyrafa! Cóż może poradzić na to, że jest wysoka?
Hrabia drgnął, raczej z zaskoczenia niż z gniewu.
– O czym ty mówisz, Galston? Zakochałeś się w niej czy co?
Timothy gwałtownie pokręcił głową.
– Gdzież tam! Ale to bądź co bądź moja kuzynka i należy się jej grzeczniejsze traktowanie. Marnujesz jej szansę jedną niestosowną uwagą. Uważam, że powinieneś ją przeprosić.
Hrabia patrzył na niego, nic nie rozumiejąc.
– To było wczorajszego wieczoru u Almacka. Nie pamiętasz?
Shay wzruszył ramionami.
– Słuchaj, stary, byłem wtedy w fatalnym nastroju i nie miałem ochoty nadskakiwać komukolwiek na tym żałosnym targowisku matrymonialnym. Zresztą nikt już o tym nie pamięta.
– Mylisz się – parsknął gniewnie Timothy. – Dwukrotnie słyszałem, jak powtarzano twoje słowa, w dodatku z różnymi upiększeniami. Ciotka Mary mówi, że Emmaline wypłakuje oczy ze zmartwienia. Wyrwała mnie dziś rano z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze, żeby się poskarżyć... A dobrze wiesz, jaka ona jest! Z twoją opinią liczy się całe towarzystwo, odkąd Beau Brummel zwiał na kontynent przed wierzycielami. Och, gdybyś tylko nie był taki elegancki z tym twoim fularem, nie mówiąc już o idealnym greckim profilu, jak z antycznej monety, na którego widok damy omdlewają z zachwytu...
Hrabia tak energicznie pokręcił głową, że ciemne włosy opadły mu z twarzy i Timothy po raz pierwszy wyraźnie ujrzał zygzakowatą bliznę, szpecącą lewy policzek Whitby'ego. Zaczynała się od skroni i biegła w kierunku ucha, sięgając aż po wysoki kołnierzyk koszuli, "wcześniej przysłaniała ją trochę za długa fryzura, naśladowana przez licznych strojnisiów, ślepo imitujących niewymuszoną z pozoru elegancję hrabiego.
– Czy mój profil naprawdę jest idealny? – Ton Whitby'ego był lodowaty.
Timothy poczuł ucisk w gardle.
– Och, ta blizna nie ma żadnego znaczenia. Dodaje ci tylko romantycznego uroku. Na damach robi ogromne wrażenie – zaprotestował, choć czuł, że jego głos brzmi niepewnie. Do licha, znowu zapomniał! Jak zawsze! – Ale to niczego nie zmienia – ciągnął, próbując wrócić do tematu. – Całe towarzystwo wpatrzone jest w ciebie jak w obrazek, a tymczasem ty nadużywasz swego autorytetu.
– Nawet gdybym miał jakiś autorytet wśród nich, nie dbam o niego wcale i nie ma to nic do rzeczy. — Whitby znów pochylił się nad portwajnem.
Timothy poczuł ulgę.
– Nie dla tych, którym potrafisz popsuć opinię. Zrobić coś takiego łatwo, naprawić dużo trudniej. Może dla odmiany zechciałbyś zachować się nieco uprzejmiej?
– Zapewniam cię, Galton, że kiedy znów ujrzę pannę Mawper, będę uosobieniem uroku.
– Spójrzcie na tę dziewczynę... uff, bo to chyba raczej nie dama – przerwał im nagle czyjś głos.
Hrabia odwrócił się ku łukowatemu oknu. Kilku młodzieńców, którzy rozsiedli się tam w niedbałych pozach, spoglądało teraz na ulicę. Klub White'a przeznaczony był wyłącznie dla mężczyzn, o czym wiedziały wszystkie godne szacunku damy. Każda omijała go więc z daleka. Dlaczego w takim razie młoda i bardzo ładna dziewczyna, zaciekle ścigana przez korpulentną, czerwoną ze złości niewiastę, pędzi właśnie tutaj?
Nawet Timothy przerwał swoje wywody i spojrzał w okno.
Żaden z nich nie słyszał, co się działo na ulicy, lecz wszyscy ujrzeli, że kobieta złapała w końcu dziewczynę za ramię i zaczęła jej wymyślać.
Twarz dziewczyny wykrzywił grymas gniewu. Była zatem damą czy nie? Miała na sobie wytworny i kosztowny strój, lecz
nie zachowywała się względem starszej kobiety – matki, ciotki, lub guwernantki? –jak przystało młodej pannie z dobrego domu.
Wyrwała ramię z uścisku i wymierzyła korpulentnej damie cios.
Niewiasta aż się zatoczyła. Jasnowłosa dziewczyna w przekrzywionym kapeluszu czekała z zaciśniętymi pięściami, póki jej prześladowczym nie oprzytomniała.
– Stawiam dziesięć funtów na młodszą damę! – zawołał jeden z bywalców.
– Przyjmuję, ale nie nazwałbym jej damą! – odparł drugi.
Pozostali parsknęli śmiechem, robiąc przytyki do pochodzenia dziewczyny, a nawet do jej przypuszczalnej profesji.
Hrabia się zachmurzył. Któiyś z gapiów zauważył jego cierpką minę i śmiechy ucichły. Nadal jednak śledzono utarczkę.
– No, spójrz – mruknął Timothy – mówiłem, że jesteś dla ludzi wyrocznią. Wystarczy, żebyś zmarszczył czoło albo się uśmiechnął, a całe towarzystwo cię naśladuje... – Urwał i znów spojrzał w okno. Zrobił już, co do niego należało. Dał hrabiemu do zrozumienia, że zachował się niewłaściwie, i na tym zakończył sprawę.
Tęga niewiasta, najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, wymierzyła dziewczynie solidny policzek. Ta uchyliła się przed następnym. Kiedy uniosła głowę, twarz miała zaczerwienioną od uderzenia, a oczy pełne strachu.
Timothy dostrzegł, że hrabia sztywnieje. Powrócił do przerwanej rozmowy.
– Jak mówiłem, łatwo ludzi rozgniewać, a udobruchać dużo trudniej. Założyłbym się na przykład o sto funtów, że nie zrobisz z tej dziewczyny damy, obojętne, kim ona jest!
– Pewnie córką zamożnych mieszczan, której nie wpojono zasad dobrego zachowania. – Hrabia pokiwał głową. – A może to uciekinierka z Bedlam, sądząc z jej barbarzyńskiego sposobu bycia? W każdym razie z tej mąki chleba nie będzie. Zresztą nie wiemy nawet, jak się nazywa.
– A gdybym się tego dowiedział? Przyjmiesz zakład?
– Przecież nic nie poradzę na to, źe pochodzi z nizin. Żadna guwernantka nie dojdzie z nią ładu.
Whitby zasępił się jeszcze bardziej.
Timothy się rozzłościł.
– A więc ot tak, dla kaprysu psujesz opinię debiutantce.
Z drugiej strony, nie chce ci się nawet palcem kiwnąć, żeby oszlifować dziewczynę bez żadnej ogłady? Za trudne zadanie, co?
Whitby spojrzał na niego ze złością. Galston stracił nieco pewności siebie. Próbował jednak nadrabiać miną.
– A jeśli się dowiem, kim ona jest i czy liczy się w towarzystwie? Podejmiesz się tego.
– Wystarczy, jeśli poznasz jej nazwisko i adres. Jesteś zadowolony? – spytał Whitby.
Rozbawiony Timothy zerknął w okno. Zdołał jeszcze zobaczyć, że starszej damie udało się w końcu poskromić wojowniczą dziewczynę i pociągnąć ją za sobą. Obydwie znikały już wśród tłumu.
Jeden z mężczyzn stęknął żałośnie, gdy jego towarzysz zażądał:
– Płać!
– Och, w porządku. – Timothy o mało nie roześmiał się Whitby'emu prosto w twarz. – Poznasz jej nazwisko, już ja o to zadbam!
I pospiesznie wyszedł z klubu w ślad za kobietami.
Clarissa Fallon znów tkwiła skulona w schowku na miotły.
Łaciaty kot otarł się jej o nogi i zamruczał.
– Sza, koteczku – wyszeptała, drapiąc go za uchem, tak jak lubił. Kot przytulił się i wlepił w nią wielkie, bursztynowe ślepia.
Clarissa potarła siniak na ramieniu, w miejscu, gdzie chwyciła ją guwernantka. Starała się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
Słyszała za drzwiami ciężkie kroki pani Bathcort.
– Clarisso! Gdzież się ta nieznośna dziewczyna podziała?!
Guwernantka przeszła koło schowka. Po chwili Clarissa usłyszała
skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów przy drzwiach od spiżarni.
Wiedziała, że wychowawczyni znajdzie tam tylko baryłki z mąką i cukrem, i koszyki z warzywami. Najpierw chciała się ukryć właśnie tam, bo spiżarnia była obszerniejsza niż schowek, ale bała się, że zdradzi ją skrzypienie drzwiczek. Teraz cieszyła się, że wybrała schowek.
Wstrzymała oddech. Chowała się tu już wcześniej. Po raz pierwszy dwa dni temu, kiedy guwernantka zbeształa ją niemiłosiernie. Wtedy pani Bathcort nie potrafiła jej znaleźć. Może uznała, że schowek jest za mały, żeby się w nim ukryć? Trzymano tam miotły i szczotki, ale służące wyjęły je, chcąc posprzątać na piętrze. Dlatego w środku było dosyć miejsca dla drobnej, zwinnej dziewczyny.
Schowek był bardzo ciasny, ale dzięki temu Clarissa miała złudzenie, że jest bezpieczna. Kiedy brat przywiózł ją tu, cały dom wydał się bezpiecznyjak forteca. Teraz to wrażenie prysło. Wzdrygnęła się na wspomnienie kłótni na ulicy. Nie wiedziała, co robić.
Nie powinna wpadać w panikę. Ucieczka po niegościnnych ulicach Londynu nie była najlepszym pomysłem. Clarissa odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić. I to ją zgubiło. Schowek był pełen kurzu. Zakręciło ją w nosie i kichnęła donośnie.
Przestraszony kot zaczął drapać w drzwi.
– Och, do diabła! – zaklęła. Drzwiczki się otworzyły.
– A, tu jesteś! – Kot wyskoczył ze środka i guwernantka krzyknęła głośno, zaskoczona. Jeszcze jedna kryjówka przepadła.
Clarissa wygramoliła się z niej niechętnie.
– Stań prosto i nie garb się! Ile razy mam ci powtarzać? Spuść oczy! Dama nie powinna patrzeć prosto przed siebie, ale musi dawać do zrozumienia, że należy jej się szacunek!
Clarissa próbowała usłuchać. Nigdy nie zdoła zapamiętać reguł, które guwernantka usiłuje jej wpoić. Tak naprawdę zresztą wcale nie chciała się do nich stosować!
– Clarisso! – prychnęła gniewnie pani Bathcort, widząc, że podopieczna ociera grzbietem dłoni nos. – Gdzie twoja chustecz–
ka?! Czy jesteś sześcioletnim brzdącem? Jak mam zrobić z ciebie damę, jeśli uciekasz mi na ulicy, nie mówiąc już o tym, że śmiesz podnieść na mnie rękę? A teraz stoisz tu, jakby nigdy nic! Szkoda, że nie masz sześciu lat, bo wtedy dostałabyś ode mnie porządne lanie! Może ono by cię wreszcie czegoś nauczyło!
Clarissa aż zatrzęsła się ze złości i zuchwale uniosła podbródek.
– Prali mnie przedtem mocniejsi od ciebie, ale już z tym koniec! – krzyknęła, dobrze wiedząc, że wyraża się po grubiańsku. – Tylko spróbuj, a oczy ci wydrapię! Brat powiedział, że nikt mnie teraz nie śmie tknąć!
– Twój brat może sobie te głupie rady... – Pani Bathcort urwała nagle. Clarissa wcale nie poczuła się raźniej, gdy na twarzy wychowawczyni wykwitł nieszczery uśmiech. Brat stał ledwie parę kroków od nich i patrzył na guwernantkę w taki sposób, że dziewczynie niemal zrobiło się jej żal. Kapitan Matthew Fallon podobnie spoglądał jedynie na niesumiennego marynarza, który uchybił swoim obowiązkom. Wzrok był lodowaty, a głos jeszcze zimniejszy.
– Tak się nie mówi do damy, pani Bathcort. A już na pewno nie do mojej siostry!
Guwernantka miała obrażoną minę. Wyprostowała się dumnie, ale i tak sięgała chlebodawcy ledwie do ramienia.
– Jeśli chce mnie pan zwolnić, kapitanie, proszę się nie fatygować. Odchodzę z własnej woli! Nikt nie nauczy tej diablicy z piekła rodem porządnego zachowania! Radzę ją posłać do jakiegoś konwiktu albo szkoły dla upośledzonych. Może tam, przy ostrej dyscyplinie, o chlebie i wodzie, pańska siostra nabędzie lepszych manier. Ja sobie z nią nie poradzę!
– Proszę spakować swoje rzeczy, pani Bathcort — wycedził Matthew przez zaciśnięte zęby – Nie potrzeba mi pani rad ani afrontów.
Ku wielkiej uldze Clarissy brat nie powiedział nic więcej.
Guwernantka ciężkim krokiem wspięła się na piętro. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, Fallon spojrzał na siostrę.
Kucharka ucierała coś w misce, a podkuchenna skrobała ziemniaki. Obie odwróciły się do nich plecami i udawały, że pilnują własnych spraw. Clarissa była im szczerze wdzięczna.
Czy powinna po...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]