[ Pobierz całość w formacie PDF ]
George Gordon Byron
Giaur
Uþamki powieĻci tureckiej z Lorda Byrona.
Przekþad: Adam Mickiewicz
JULIANOWI NIEMCEWICZOWI
w dowd gþħbokiego szacunku
poĻwiħca
TýUMACZ
PRZEMOWA TýUMACZA
O wpþywie Byrona na caþĢ tegoczesnĢ literaturħ przekonywajĢ siħ co dzieı czytelnicy, bo
widzĢ na wszystkich utworach pŅniejszych barwħ i piħtno tego wielkiego poety.
O zaletach i wadach dzieþ jego tyle ksiĢg napisano, Ňe z nich moŇna by uþoŇyę maþĢ
bibliotekħ; nie myĻlimy poruszaę tej pleĻni krytyczno-panegirycznej, gþħboko juŇ
zasypanej innymi, waŇniejszymi polemikami.
Ale tþumacz czuþ siħ obowiĢzanym powiedzieę zdanie swoje o dzieþach autora pod jednym
przynajmniej wzglħdem Ï pod wzglħdem moralnego ich charakteru i dĢŇenia. Wiadomo,
iŇ Byrona oskarŇano o bezboŇnoĻę i antysocjalizm; zarzucano mu, Ňe wystħpnych ludzi
wybierajĢc na bohatyrw swoich pieĻni, robiþ niejako apoteozħ zbrodni; Fryderyk Szlegel
nazwaþ go emisariuszem szatana, a wszyscy zgodzili siħ, Ňe byþ apostoþem sceptycyzmu.
WszakŇe, jeĻli sĢdzĢc dzieþa pod wzglħdem sztuki, krytycy zwykli je odnosię do wieku, w
ktrym wziħþy poczĢtek, porwnywaę z dzieþami spþczesnymi i pŅniejszymi, naleŇaþoby
rwnĢ zachowaę metodħ oceniajĢc moralny charakter autorw.
Byron byþ dzieckiem przeszþego wieku; wszedþ na Ļwiat w epoce moralnej
najnieszczħĻliwszej dla czþowieka, dla poety. WþaĻnie wtenczas spadaþa zasþona po
pierwszym akcie rewolucji. Straszna walka piĻmienna i sþowna przeciħta zostaþa
giliotynami i zagþuszona grzmotem wojny europejskiej. Stronnictwa osþabione
wzajemnym mordem ustĢpiþy z placu boju; niedobitkw Napoleon rozbroiþ i wziĢþ na
kagaıce. Wszystko ucichþo. Byþ to czas dziwnego otrħtwienia; o tych wielkich pytaniach,
ktre Ļwiat zaburzyþy, lħkano siħ juŇ mwię, zaprzestano myĻlię. Dzieþa wszystkie
wczesne noszĢ cechħ trwogi umysþowej i moralnego upadku. SĢ to niby rozmowy
winowajcw zamkniħtych w wiħzieniu, ktrzy wstydzĢ siħ wspominaę przeszþoĻę Ï bo
haniebna, bojĢ siħ pomyĻleę o przyszþoĻci Ï bo okropna, i Ï bawiĢ siħ gawħdkĢ
o pogodzie i deszczu.
Dusza Byrona nie mogþa Ňyę Ļrd takiej literatury, gwaþtem wyrywaþa siħ za jej sferħ.
Mþody autor, przeĻladowany od krytykw, Ļcigaþ ich wzajem, a z krytykw sĢdzĢc o
czytelnikach, zaczĢþ lekcewaŇyę caþĢ publicznoĻę. Po tej kþtni autorskiej z literatami
nastĢpiþ rozbrat moralny z ludŅmi, ktrego szczegþy naleŇĢ do biografii.
ZalĻniony gniewem, zþorzeczĢc obþudzie,
Choę znaþ, zapomniaþ, Ňe sĢ lepsi ludzie.
Korsarz
OdtĢd zdaþo siħ Byronowi, Ňe czþowiek z sercem nie moŇe Ňyę w towarzystwie, Ňe musi
uciec od Ļwiata lub mĻcię siħ nad nim. OdtĢd bohatyrw swoich, dzieci duszy swojej,
wychowywaþ na pustyni lub w jaskiniach þotrw.
Ale dzieci Byrona nie sĢ to pospolici zbrodniarze, nie zimni egoiĻci albo szaleni fanatycy
zakochani w swojej przewrotnoĻci i gþupstwie. Poeta zostawia im jednĢ przynajmniej
cnotħ, jedno szlachetne uczucie, ktre ich mimowolnie z rodzajem ludzkim wiĢŇe, ktre
nie pozwala im pogrĢŇyę siħ w zupeþnĢ moralnĢ ciemnoĻę i, ĻwiecĢc na dnie sumnienia,
tym wyraŅniej daje widzieę wszystkie jego szczerby i plamy.
Ludzie Byrona majĢ sumnienie. I tu jest gþwna rŇnica miħdzy naszym autorem i
pisarzami przeszþego wieku. Przeszþy wiek byþ sofistĢ, a wiħc Ï nie znaþ rŇnicy zþego i
dobrego, ęwiczyþ siħ tylko w rozumkowaniu i za cel sobie poþoŇyþ: ze wszystkiego
wytþumaczyę siħ, a raczej wygadaę. Typem przeszþego wieku jest Panglos Woltera. Ten
Panglos, francuski Hiob, w najwiħkszym spodleniu moralnym nie traci dobrego humoru;
walajĢc siħ w Ļmieciach i wypluwajĢc zħby, zawsze pyszni siħ i cieszy siħ, Ňe byþ i jest
filozofem. Ludzie Byrona gardzĢ takĢ sofisteriĢ, czujĢ, Ňe sĢ winni, cierpiĢ; duma tylko
nie dozwala im bþagaę przebaczenia, a czytelnik czuje, Ňe do poprawy brak im tylko Ï
czasu, bo wszyscy zbyt rychþo ginĢ. Czytelnik pewny jest, Ňe Giaur ani Korsarz, ani nawet
Don Juan nie skoıczyliby jak Panglos albo Foblas. I sceptycyzm Byrona rŇny jest od tej
obojħtnoĻci na wszystko, co jest wysokie i piħkne, od tej zwierzħcej nieczuþoĻci, ktrĢ
sofiĻci ochrzcili sceptycyzmem, a ktra jest tylko dobrowolnĢ gþuchoÏĻlepotĢ. Caþa
filozofia przeszþego wieku dĢŇyþa do tego, aŇeby ludzi juŇ pochlebstwem odwieĻę, juŇ
groŅbĢ i Ļmiechem odstraszyę od poszukiwania prawd wyŇszych i zasadniczych, aŇeby
wmwię, Ňe te prawdy albo sĢ do pojħcia niepodobne, albo niewarte dochodzenia. Byron
pierwszy z poetw nie daþ siħ zaspokoię takĢ sofistycznĢ kondemnatĢ myĻlenia i uczucia.
Wielka zagadka Ļwiata, zagadka przeznaczeı rodu ludzkiego, przyszþego Ňycia, staþa mu
zawsze przed oczyma. Poruszyþ on wszystkie zasadnicze pytania moralne i filozoficzne,
pasowaþ siħ ze wszystkimi trudnoĻciami dogmatw i tradycyj, klĢþ i dĢsaþ siħ jak tytan
Prometeusz, ktrego cieı tak czħsto lubiþ wywoþywaę. Nie rozwiĢzaþ sobie zagadnienia,
nie uspokoiþ duszy; aleŇ mu brakþo, rwnie jak jego bohatyrom Ï czasu! MoŇe dlatego
tylko nie sprawdziþa siħ przepowiednia WalterÏSkota.
Nie byþ tedy Byron kontynuatorem przeszþego wieku; owszem, powiedzieę moŇna, Ňe
ruch umysþowy, dĢŇĢcy ku sofisterii, on jeden na drodze literatury zatrzymaþ i wstecz
zawrciþ. Odgþos powszechny nazwaþ Byrona Napoleonem poetw, rwnieŇ Napoleona
uznano za jedynego poetħ Francji. Wiele wiekw minie, nim siħ znajdzie rħka, ktra by
jedno z tych bereþ dŅwignĢę mogþa.
UwaŇano, Ňe w dwojakim sposobie sceptycyzm ukazuje siħ na Ļwiecie: raz jako mrok
wilgotny i zimny, wrŇĢcy noc dþugĢ; drugi raz jako te chwilowe Ļciemnienie porankowe,
poþĢczone z powiewem orzeŅwiajĢcym, ktre zapowiada dzieı. Byron wyobraŇa tĢ drugĢ
epokħ sceptykw, niepewnych w swoim dĢŇeniu, ale peþnych ducha i rzeŅwoĻci.
*
Po polsku: Wszystkomowny albo Najjħzyczliwszy.
PRZEDMOWA AUTORA
Rozerwane uþamki niniejszego poematu skþadajĢ powieĻę o smutnych losach branki
muzuþmaıskiej, ktra za niewiernoĻę ukaranĢ zostaþa sposobem tureckim, utopiona w
morzu, i ktrej zgonu pomĻciþ siħ kochanek jej, mþody Wenecjanin. Zdarzenia podobne
trafiaþy siħ dawniej czħsto na Wschodzie; teraz rzadsze. MoŇe kobiety muzuþmaıskie
nauczyþy siħ wiħcej ostroŇnoĻci, moŇe chrzeĻcijanie mniej sĢ teraz pochopni do Ļmiaþych
przedsiħwziħę miþosnych i mniej w nich szczħĻliwi. Zdarzenie, ktre jest treĻciĢ naszej
powieĻci, odnieĻę naleŇy do owych czasw, kiedy Wyspy Joıskie ulegaþy panowaniu
Rzeczypospolitej Weneckiej, kiedy Arnauci, na chwilħ wyparci z Morei, znowu, po
bezskutecznym wtargnieniu Moskalw, zaczħli jĢ plĢdrowaę. Wiadomo, Ňe odstrychnienie
siħ Majnotw, obraŇonych tym, Ňe im zabroniono Mistrħ rabowaę, ĻciĢgnħþo nowe klħski
na GrecyjĢ. Kraj ten staþ siħ nawczas teatrem okrucieıstw, ktrych przykþad trudno
znaleŅę, nawet w dziejach prawowiernego ludu muzuþmaıskiego.
Umilkþy wiatry, ciche lĻniĢ siħ fale
Przy grobowcowej Temistokla skale,
Ktra wyniosþym niebo czoþem bodzie
I z gry patrzĢc na morza i smugi
Najpierwsza wita lĢdujĢce þodzie.
KiedyŇ siħ zjawi Temistokles drugi?
* * *
Wyspy szczħĻliwe! w kaŇdej porze roku
Zarwno miþe i sercu, i oku,
Gdy was przychodzieı z gr Kolonny wita
2
,
Wraz nagþy urok Ņrenice mu chwyta
I myĻl pogrĢŇa w dumy tajemnicze.
Tu szklane morza cichego oblicze
Na falach drobnych, jak uĻmiechu doþki,
Gr okolicznych odbija wierzchoþki
StrzegĢce brzegw, z ktrymi þagodnie
ZdajĢ siħ igraę rajskie wody wschodnie.
JeĻli siħ wietrzyk chwilowy przeĻliŅnie
I zþamie szyby na modrej pþaszczyŅnie,
I kwiecie z brzegu przyniesione miota,
JakaŇ w tym wietrze woniĢ i pieszczota!
Tam, na skaþ wierzchu, u Ļcieku ponikw
Bþyszczy siħ rŇa, suþtanka sþowikw
3
,
Jej brzmiĢ pochwaþy kochankowie leĻni,
Ona rumieıcem dziħkuje za pieĻni.
ĺliczna i skromna, krlowa ogrodw,
Nie tkniħta wichrem, nie zwiħdþa od chþodw,
Nie znajĢc naszych zim niebezpieczeıstwa,
Kwitnie ĻwieŇoĻciĢ wiecznego panieıstwa.
Balsamy, ktrych niebo jej udziela,
W wonnych kadzidþach ku niebu odstrzelĢ,
Niebo wzajemnie co dzieı jej uŇycza
ĺwietnych kolorw swojego oblicza.
Tam, w polu tyle jest kwiecia dla wiankw,
Tam, w lasach tyle cienia dla kochankw,
Tam, groty dla nich ciosane umyĻnie;
DziĻ morski zbjca w te groty siħ ciĻnie
I z nocĢ z malej czatuje galery
Na bezpiecznego Ňeglownika stery.
Skoro miesiħczna zabþyĻnie pochodnia,
Zabrzmi gitara morskiego przechodnia
4
,
Zbjca swj rudel zaraz na gþĢb pħdzi
Zakryty cieniem nadbrzeŇnych krawħdzi,
Zahacza statek, zdobycze rozdziela;
Wrzask konajĢcych miesza pieĻı wesela.
Dziwna! gdy kraj ten natura obraþa
Na ogrd bogw i hojnie naı zlaþa
Tyle bogactwa, piħknoĻci tak wiele,
Jakby we wþasnym zakochana dziele,
Dziwna! Ňe dzieþa wþasnego siħ zrzeka
I dziĻ natura wpuszcza tu czþowieka,
Ktry, odwieczny miþoĻnik zniszczenia,
Ogrd edeıski na nowo wyplenia
I jako leĻny dzik kwiecie wytþacza,
Nie pokropione znojami oracza
Ani znajĢce rħki ogrodnika!
Tu kwiecie samo dokoþa wynika,
Za tyle wdziħkw, za takĢ obfitoĻę
Uprasza tylko czþowieka o Ï litoĻę.
Dziwna! tu ziemia oddycha pokojem,
A serce ludzkie Ï chuciĢ i rozbojem.
CzyŇ kraje Ļwiatþa na nowo ogarnie
Noc namiħtnoĻci rzĢdzĢcych bezkarnie? Ï
PatrzĢc myĻliþbyĻ, Ňe tu zbuntowani
Wojsko anioþw zwalczyli szatani,
I cherubinw trony dziĻ przywþaszcza
Tþum, ktry piekieþ wyzionħþa paszcza.
Tak Ļliczny kraj ten, ojczyzna rozkoszy,
Tak brzydki tyran, co go dziĻ pustoszy!
Kto na Ļmiertelnym oglĢdaþ posþaniu
5
Nim dzieı przeminĢþ, pierwszy dzieı nicestwa,
Piħkne oblicze zaraz po skonaniu,
Ostatni trudw i blw jestestwa;
Nim Ļmierę ostatnim przyciĻnieniem rħki
Zgþadziþa rysy, gdzie chroniĢ siħ wdziħki:
Kto pomni twarz tħ anielskoÏþagodnĢ,
Tak zimno piħknĢ, tak smutnie pogodnĢ!
Zda siħ w letargu zasypiaę gþħboko,
Zda siħ byę ŇywĢ Ï gdyby nie to oko,
Gdzie juŇ nie Ļwieci ni þza, ni namiħtnoĻę,
Gdzie mieszka zimna, wieczna obojħtnoĻę
I straszy widzw, i serca im studzi,
I z oczu trupa wpada w serca ludzi Ï
Gdyby nie wzrok ten, nim pierwszy dzieı minie
Nim ta godzina Ï w tej jeszcze godzinie
ĺmierę tak þagodnie, niewidomie wladnie,
ņe jej tyraıstwa nikt zrazu nie zgadnie!
DziĻ do tej twarzy Grecyja podobna,
Martwa od dawna, leczr dotĢd nadobna;
Jej widok ziħbi, jej wdziħk do þez wzrusza,
Bo juŇ piħknoĻci nie oŇywia dusza.
Jej wdziħk jest tylko uĻmiech pozostaþy
Na chwilħ w ustach, co ducha oddaþy,
A jej rumieniec Ï chorowita krasa,
Ktra na trupich licach nie zagasa,
Ostatni odbþysk zachodnich promieni,
Co siħ wokoþo ruiny czerwieni;
Ostatnie czucie, co Ňegna nadziejħ,
Iskra niebieska, ktra dotĢd tleje,
Lecz juŇ swej miþej ziemi nie rozgrzeje.
Ojczyzno mħŇw nieĻmiertelnej chwaþy!
KaŇda dolina, kaŇdy wierzch twej skaþy,
JakŇe pamiħtne! bo kaŇde z nich byþo
KolebkĢ swobd þub sþawy mogiþĢ.
Arko potħgi! dziĻ, czyliŅ tak maþo,
CzyŇ tylko tyle po tobie zostaþo? Ï
Wstaı, niewolniku podþy, wstaı na chwilħ,
Powiedz: ten wĢwz Ï czy nie Termopile?Ï
Ty, z duchw orlich wyrodzony pþazie,
Na Leonida gnieŇdŇĢcy siħ gþazie,
Przypomnij, nazwij tych opok wyŇyny,
Zatokħ, wyspy Ï wyspy Salaminy!
Powstaı! te dawne, zapomniane boje
Odnw i przywþaszcz, to dziedzictwo twoje:
Z popioþw przodkw moŇe wrg rozdmucha
Iskrħ, zarodek ich wielkiego ducha.
A kto z was w boju Ňywota dokona,
Wliczy swe imiħ pomiħdzy imiona,
Na ktrych wzmiankħ pochlebstwem pijani
Zwykli siħ trzeŅwię, zwykli drŇeę tyrani.
Kto z was ojczyzny z wiħzw nie wybawi,
Zginie, lecz tyle synom swym zostawi
Sþawy, nadziei, Ňe stanĢ siħ zdolni
Rozerwaę jarzmo i umieraę wolni!
Walka o wolnoĻę, gdy siħ raz zaczyna,
Z ojca krwiĢ spada dziedzictwem na syna,
Sto razy wrogw zachwiana potħgĢ
Skoıczy zwyciħstwem. Î Grecyja jest ksiħgĢ,
W ktrej wiekami stoi wypisano,
ņe klħska wolnych jest Ļwiata wygranĢ.
Krlowie, sþawħ kupujĢc u cieĻli,
GdzieĻ bezimienne piramidy wznieĻli;
Wolni nie dbajĢ, chociaŇ czasu fala
Wszystkie grobowce i pomniki zwala,
Wiħksze pomniki zostaþy nad niemi,
Zostaþy gry ich ojczystej ziemi.
Tam muza oczom przechodniw ukaŇe
Groby swobodnych, wolnoĻci oþtarze.
Dþugo by mwię Ï przechodzię okropnie
Wszystkie od chwaþy do niewoli stopnie Ï
Dosyę jest wiedzieę, Ňe nikt nie zagrzebie
Ducha swobody Ï chyba on sam siebie Ï
Bo wþasne tylko upodlenie ducha
Ugina wolnych szyjħ do þaıcucha.
* * *
Mieszkaıcy ziem tych! macieŇ wy powieĻci
Dawnym podobne? i ktrych by treĻci
Natchnħþy muzħ do polotw szczytnych,
W Ļlad muzy greckiej wiekw staroŇytnych;
Gdy ludzie byli ziemi swojej godni? Ï
DziĻ, do niczego niezdatni Ï prcz zbrodn
Z ognistĢ duszĢ, co by mogþa siþy
NatchnĢę do dzieþa godnego pomnikw,
DziĻ oni peþznĢ z kolebek w mogiþy
Niewolni Ï gorzej Ï sþudzy niewolnikw
6
,
Zmazani caþĢ szkaradĢ, co brudzi,
Niewiele wyŇszych nad zwierzħta, ludzi;
Nie majĢ nawet tej dzikich odwagi,
Piersi gotowej przyjĢę orħŇ nagi;
Tylko rozwoŇĢ przez sĢsiednie paıstwa
Z nowym towarem stare oszukaıstwa;
W tym tylko widaę Grekw dowcip dawny
I z tego tylko Grek na Wschodzie sþawny.
Daremnie WolnoĻę tylekroę zaklina,
Aby skruszyli jarzmo poganina,
By kark podnieĻli, zgiħty þaıcuchami!
Nie Ï Grecy! Ï nie mam litoĻci nad wami.
PrzecieŇ z Grecyji wziĢþem te powieĻci,
Z czasw niedawnych i Ňaþosnej treĻci.
* * *
Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï Ï
Z dala, Ļrd morza pogodnego bþyska,
Szybko pod cienie nadbrzeŇne siħ wciska
Statek; rybacy poznali z obrotw,
ņe to piratw statek lub Majnotw
7
;
ChcĢ z barkĢ swojĢ w cieniach siħ przewinĢę
I brzeg niepewny z daleka ominĢę;
Choę im trud dzienny osþabiþ ramiona,
Choę rybim þowem barka przeciĢŇona,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]