[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Beverly Byrne
W
IECZNY PŁOMIEŃ
CZĘŚĆ PIERWSZA
 Ta noc w roku 1380 była bezksiężycowa; w nikłym świetle
gwiazd i przyćmionym blasku jednej latarni pracowały trzy postacie.
Noc była zimna, ale kobieta i dwóch mężczyzn zlewali się potem,
kiedy ciągnęli liny podtrzymujące ogromną granitową płytę.
- Cały ten pomysł to szaleństwo - Nathan rzucił krótkie
spojrzenie na ojca. Benhaj ciągnął ostatnią naprężoną linę, oddychając
z trudem. - Jak myślisz, jak często musimy to robić? - dopytywał się
jego syn.
Każdy mięsień Benhaja drżał z wysiłku; ostre bóle przenikały
jego ramiona, nogi i pierś. - Będziemy to robić tak często, jak będzie
trzeba - odparł gniewnie.
- Skończone - powiedziała Rasha, jego żona, kiedy z ostatnim
wyczerpującym pociągnięciem płyta znalazła się z powrotem na
swoim miejscu. Kobieta stała w błocie po kolana, jej serce biło dziko,
wachlowała się rąbkiem sukni.
Skarbiec wyglądał teraz dokładnie tak, jak w chwili gdy tych troje
rozpoczęło swoją pracę - mała pochyłość w naturalnej granitowej
odkrywce w ogrodzie pałacu Mendozów w Kordobie. Kiedy zwinęli
liny, nic nie wskazywało na to, że cokolwiek w otoczeniu zostało
naruszone, że pod pierwszym magazynem znajduje się jeszcze jeden,
dużo większy.
Słońce tego ranka wzeszło jaskrawą czerwienią, a Benhaj patrzył
na nie i wiedział, że to zapowiedź nadejścia ognia. - To jeszcze nie
koniec, Rasha - rzekł do swojej żony. - To dopiero początek.
Zapasy w sekretnej grocie rosły kawałek po kawałku, w miarę jak
Benhaj i Nathan dokładali do nich dziesiątą część swych dochodów.
Mendozowie byli lichwiarzami, byli nimi od niepamiętnych czasów.
Teraz po każdej transakcji dzielili swoje zyski. - To na nasze potrzeby
i na podatki - mawiał Benhaj, spychając na stronę największą część
złotych dukatów. - A to na przyszłość.
Udziały Rashy również trafiały do groty. Ona sama tak
zdecydowała, ale zapewniała męża, że to właściwa decyzja.
Benhaj przewidział nadejście burzy na 17
czerwca 1391 roku.
Rozszalały motłoch do cna spalił żydowską dzielnicę w Kordobie, w
tym także Palacio Mendoza. Dwa tysiące żydów zginęło tego dnia, a
ich ciała porzucono na ulicach, by zgniły bez pochówku. Rodzina
Mendozów ocalała jednak, Benhaj i Nathan dożyli powrotu i
zobaczyli, że fałszywa ściana chroniąca ich sekretny zbiór jest
nienaruszona.
Stojąc pośród wypalonego i sczerniałego pustkowia, kołysząc się
w rytm pradawnych rytmów, stary człowiek krzyczał o zemstę
słowami psalmu. - Nad rzekami Babilonu, tam myśmy siedzieli i
płakali, kiedyśmy wspominali Syjon... - przerwał, a głos jego drżał. -
Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, niech uschnie moja prawica...
Nathan zakończył psalm: - Córo Babilonu, niszczycielko,
szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś! Szczęśliwy,
kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Synagoga w Bordeaux mieściła się w ciasnej i ciemnej piwnicy.
Przypadkowe promienie światła rozjaśniały mrok, sącząc się przez
maleńkie otwory umieszczone gdzieś pod sufitem. Otwory od
zewnątrz były ledwie zauważalnymi szparami u dołu ściany starego
budynku stojącego w krętej, wąskiej alei. W świątyni obok arki
zawierającej zwoje Tory paliła się lampa oliwna. Dniem i nocą swą
czerwoną poświatą zalewała mrok.
Choć żaden żyd legalnie nie mógł być francuskim poddanym,
władze chętnie przyznawały żydom prawo osiedlenia się we Francji.
Tę arkę i jej wieczny ogień pozostawiano w spokoju przez niemal
trzysta lat, i był to jeden z powodów, dla których tego roku 1788, w
swej sześćdziesiątej trzeciej wiośnie, Beniamin Valon był
szczęśliwym człowiekiem.
- Wyobraź sobie, moja mała Sophie, nasi ludzie modlą się tu od
piętnastego wieku - mówił nieraz stary człowiek do swej pięcioletniej
wnuczki. - To cud. Pamiętaj, co ci mówiłem na temat tego, jak to się
stało. Jak w 1492 roku hiszpański król i królowa wypędzili ze swego
królestwa wszystkich żydów i nasi przodkowie przybyli do Bordeaux.
Nigdy nie zapomnij, że jesteśmy Sefardyjczykami, żydami z
Hiszpanii. Mamy wspaniałą przeszłość.
Beniamin Valon był zafascynowany historią swego rodu. Nauczył
się hiszpańskiego i z zachwytem czytał o cudach skąpanej w słońcu
Hiszpanii; marzył, że odwiedzi ją któregoś dnia. Kiedy mówił Sophie
o wszystkich tych rzeczach, ta słuchała i potakiwała, choć tak
naprawdę niewiele pojmowała z jego wypowiedzi. Dziadek na jej
proste pytania odpowiadał zawiłymi wyjaśnieniami; poza tym pojęcie
przeszłości i przyszłości było mało zrozumiałe dla dziecka. Wciąż
podejmowała kolejne próby. - Dlaczego król zmusił nas do
opuszczenia Hiszpanii?
- Na imię miał Ferdynand, jego żoną była królowa Izabela, a
chcieli oni, aby każdy w ich królestwie wierzył w Chrystusa Króla.
- Ale mówiłeś, że jest tylko jeden Bóg...
- To prawda, Sophie, to prawda. Ale... - Beniamin zaczynał
kolejną długą rozprawę, za którą ona nie mogła nadążyć.
Stary człowiek wiedział, że mała Sophie nie pojmuje jego słów,
ale to nie miało znaczenia. Beniamin uwielbiał swoją jedyną wnuczkę,
a godziny, które z nią spędzał, były najświetniejszymi ze wszystkich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •