[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 



 

Autorka pracowała w latach 2011-2012 w Niemczech jako
opiekunka osób starszych i w różnych regionach Niemiec i
różnych rodzinach. Wyjechała mając ponad 60 lat, bez
znajomości języka i kraju, do którego jedzie.
Nigdy nie wykonywała też takiej pracy, gdyż z zawodu jest
pedagogiem.

Sama dzisiaj przyznaje, że było to szaleństwo, lecz okazało się,
że potrzeba jedynie dużo odwagi i konsekwencji, by osiągnąć
sukces.

Książka ta jest zapisem autentycznych przeżyć i własnych
przemyśleń dotyczących pracy opiekunki, ale też zawiera
informacje o życiu w Niemczech i samych mieszkańcach, ich
zwyczajach i poglądach. Jest to ciekawa pozycja dla
wszystkich, gdyż przybliża nam obraz współczesnego Niemca.

Dla osób wyjeżdżających do pracy jest to także rodzaj
poradnika, gdyż autorka opisuje sposób opieki w przypadku
różnych schorzeń a nawet podaje przepisy na ulubione w
Niemczech potrawy.

Książka ta z pewnością jest interesującą lekturą dla każdego,
toteż polecamy ją w imieniu autorki.

 

 

 

Redakcja

 

Szalony wyjazd

 

 

 

Dlaczego wyjechałam do Niemiec? To pytanie zadawano
mi wiele razy. Odpowiedź jest bardzo prosta: dla pieniędzy.
Nie mam zamiaru udawać i opowiadać bzdur o powołaniu i
innych takich ciekawostkach. Po prostu chciałam dorobić
sobie dp piskiej, nauczycielskiej emerytury i koniec. Mam
wprawdzie 63 lata, ale naiwnie sądziłam, że mając wyższe
wykształcenie i umiejętność pisania, szybko w Polsce
znajdę dodatkową pracę.

Na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że zniechęciłam
się dopiero po napisaniu 116 CV do różnych firm. Nawet
funkcja niani do dziecka czy zastępczej babci stała się
nieosiągalna dla osoby w moim wieku.

Czy miałam więc inne wyjście ? Nie miałam. Tylko w
Niemczech nie marudzili na mój wiek i brak znajomości
języka, więc przyjęłam ofertę pracy jako opiekunka osób
starszych w tym kraju.

Kiedy już powzięłam plan, zaczęłam działać
konsekwentnie i systematycznie. Tak więc zgłosiłam się do
kilku agencji pośredniczących w zatrudnieniu opiekunek na
terenie Niemiec i natychmiast uzyskałam odpowiedź.
Zadzwoniła do mnie jedna z agentek i w ciągu 3 dni
wyjechałam.

 

Nie, nigdy nie byłam w Niemczech i absolutnie nie
znałam języka niemieckiego. Nauczyłam się przed
wyjazdem ok. 50 słów z podręcznika, wrzuciłam słownik
do torby i ruszyłam. Rodzina mnie wyklęła, dzieci zrobiły
awanturę, znajomi pukali się w głowę, ale wszystko
przetrwałam. Argumenty były takie:

nigdy nie byłaś w Niemczech,

nie znasz języka,

nie wiesz, co to za agencja,

jedziesz DO NIEMCÓW !!!

I tu zaczynało się wyliczanie krzywd doznanych przez
rodzinę w czasie wojny.

Oczywiście we wszystkim mieli rację, ale ja byłam
niezłomna. Ustaliłam sobie kilka własnych przykazań :

1.Pamiętaj, że jedziesz do kraju, z którym polskie relacje
są obciążone wydarzeniami ostatniej wojny i całej naszej
historii.

Jednak traktowanie Niemców jak wrogów nie pomoże
ci w pracy.

Dlatego nie wolno ci wdawać się w dyskusje na temat
wojny i swojego stosunku do tego narodu.

Koniec, kropka. Potem trzymałam się tego prawie przez
cały czas, poza jednym wyjątkiem. Co do innych obaw
rodziny, to odpowiadałam ze śmiechem, że przecież do
burdelu mnie nie sprzedadzą, bo jestem za stara, a moje
narządy też pewnie już do niczego się nie nadają. O
farmach niewolniczych w Niemczech również nie
słyszałam.

Przyznaję uczciwie, bałam się. Obcy kraj, obcy język,
nieznana praca. Ale wiedziałam już, że się nie cofnę.

 

To było jak skok na głęboką wodę, zamknęłam oczy i
skoczyłam.

Innym problemem była sama praca, bo nie miałam ani
żadnego przygotowania medycznego ani nawet pojęcia, z
jakimi problemami się zetknę. Wprawdzie trochę
doświadczenia jednak miałam, bo w przeszłości
opiekowałam się swoją mamą z demencją, jednak z
obcymi chorymi nie miałam jeszcze do czynienia.
Dlatego naprawdę byłam przygotowana na najgorsze.

Gdy już siedziałam w autobusie, agentka przez telefon
poinstruowała mnie, gdzie mam wysiąść i na nią czekać.
Dotarłam więc z duszą na ramieniu do Hamburga, a tam
na dworcu już na mnie czekała. Okazała się Polką
mieszkającą w Niemczech. Zadbana, lat ok. 35 , mąż
Niemiec. Zawiozła mnie do czekającej już rodziny, po
drodze opowiadając mi o chorym i warunkach mojej
pracy. Byłam na razie tak ogłuszona, że niewiele do mnie
docierało.

Po godzinnej jeździe dotarłyśmy do miejscowości, która
była naszym celem. Ku mojemu zaskoczeniu, przywitanie
z Niemcami było bardzo serdeczne, wręcz przyjacielskie.
Nie mieli mi za złe nieznajomości języka. Od razu
pokazano mi mój pokój, gdyż zgodnie z przepisami
niemieckimi dotyczącymi pracy opiekunki, przysługiwał
mi własny pokój z łazienką i pełne utrzymanie.

Pokój okazał się bardzo duży i trochę zimny, lecz
wygodnie umeblowany, z oknem na piękny sad. Dom był
wielki, jak prawie wszystkie w tej okolicy, piętrowy i
obowiązkowo z czerwonej cegły i z dwuspadowym
dachem.

 

 

Do tego kryty słomianą, nowoczesną strzechą. Otaczał go
wielki ogród. Po rozpakowaniu bagaży zaprowadzono
mnie do mojego pierwszego podopiecznego. Wcześniej
dowiedziałam się niektórych faktów z jego życia.

Pochodził z wysokiego rodu, miał nawet tytuł barona.
Ale ich majątek ziemski znalazł się w byłej NRD, więc
rodzina została pozbawiona źródła utrzymania.
On natomiast w wieku 17 lat razem ze starszym bratem,
uciekł na tereny ówczesnego RFN. Podobno groziło im
aresztowanie przez Stasi. Ucieczka była bardzo
dramatyczna, ale niewiele mi o tym opowiedziano. Potem
skończył studia i zdobył zawód księgowego, w którym
pracował do emerytury. Byłam ciekawa poznać człowieka
o tak burzliwej przeszłości.

Po wejściu do pokoju doznałam szoku. Na łóżku leżał
szkielet. Tak przynajmniej wyglądał. Był bardzo chudy i
całkiem nieruchomy, tylko oczy miał żywe. Byłam
przerażona, nie wiedziałam, jak się opiekuje taką osobą.
Widocznie nie umiałam tego ukryć, bo córka zauważyła
moją reakcję i spokojnie, po niemiecku wytłumaczyła z
pomocą agentki, że moim zadaniem jest czuwanie, aby
chory regularnie otrzymywał leki i płyny. Pielęgnacja i
higiena nie należały do moich obowiązków, gdyż 3 razy
dziennie przyjeżdżały pielęgniarki z Pflegedienst i
zmieniały podkłady, pieluchy, pościel i kroplówki. Muszę
się przyznać, że jestem osobą bardzo wrażliwą i brzydzę
się pieluch, spoconych ciał, brudu, smrodu odchodów itd.
Toteż bałam się podwójnie, jak sobie poradzę. Przed
wyjazdem kupiłam paczkę maseczek lekarskich na twarz i
rękawiczek jednorazowych, ale i tak obawiałam się, że nie

 

                                            8

Pierwszy raz karmię go z jej pomocą. Niestety, zjada
zaledwie dwie małe łyżeczki. Milena twierdzi, że muszę po
prostu próbować karmić go, gdyż nawet taka ilość jest dla
niego ważna. Odnoszę wrażenie, że ona też jest bezradna i
trochę zrezygnowana.

Była jego ukochaną córką, dlatego teraz jest przy nim tak
często, jak czas jej pozwala. Podziwiam jej cierpliwość i
oddanie, z jakim go karmi i podaje lekarstwa. Na jej widok
na jego twarzy widać cień uśmiechu, co znaczy,że poznaje ją
i reaguje.

Najgorzej jest jednak z lekarstwami. Chory nie chce
przyjmować tabletek. Gdy Milena podaje mu je do ust, po
prostu wypluwa. Robię, co podpowiada mi doświadczenie,
postanawiam więc rozgnieść je na proszek i podawać z
łyżeczką płynu. Przez kilka dni mi się to nawet udaje, ale
potem mój podopieczny zaczyna wypluwać również płyny.
Zawiadamiam o tym rodzinę.

Oni też są bezsilni i Milenie mimo kilkakrotnych prób, też
nie udaje się. Według mnie wygląda to tak, że on postanowił
dłużej już nie męczyć się. Co my w końcu wiemy o jego
cierpieniach, jeżeli nawet nie mówi?
Mimo tego próbuję dawać mu te lekarstwa z lepszym lub
gorszym skutkiem. Zastanawiam się, dlaczego lekarz nie
przepisze innej postaci leku, ale nie komentuję tego.

Drugi problem to jedzenie. Ten człowiek od trzech
miesięcy prawie nic nie je, dlatego jest taki słaby. Dlaczego,
nikt mi nie wyjaśnia. Podobno schudł 50 kilo. Nie pracuje
jego przewód pokarmowy. Twierdzą, że to sprawa jakiejś
nierozpoznanej infekcji, której nabawił się w szpitalu po
operacji biodra. Zaczynam wątpić w niemieckich lekarzy,
jeżeli nie mogą go uratować .       Zastanawiam się, czy

 

 

rodzina naprawdę wszystko zrobiła w tym kierunku. Ja bym
szukała u wielu lekarzy pomocy, ale może karni Niemcy
podporządkowują się instytucji szpitala i nawet nie śmią
wątpić w jej kompetencje ?

Żal mi go, więc postanawiam karmić go jedzeniem dla
niemowląt. Mają dużo witamin i są papkowate, więc może
strawi to? Znów kilka dni sukcesu i potem wraca do stanu
poprzedniego. Podaję mu więc tylko płyny za pomocą
specjalnego kubka, bo łyżeczką się już nie da.
Po kilku dniach chory zaczyna już przyzwyczajać się do
mnie. Wodzi za mną oczami, chociaż twarz pozostaje
nieruchoma. Nie wiem, na ile jego umysł jeszcze działa.
Fizycznie jest bardzo słaby, nie może nawet podnieść ręki.
Gdy pielęgniarki zmieniają mu podkłady, trzeba go niemal
podnosić. Ma straszne odleżyny, chociaż leży na specjalnych
materacach i podkładach. Trzy razy dziennie pomagam
siostrom z Pflegedienst (to instytucja, czy firma, która
zajmuje się opieką nad chorym w domu) przy myciu i
smarowaniu odleżyn, podawaniu lekarstwa nawet zmianie
pościeli i innych zabiegach pielęgnacyjnych. Robią to
pracujące tam pielęgniarki.

Chory ma specjalne łóżko, z wszelkimi regulacjami i
specjalnym, powietrznym materacem pompowanym bez
przerwy specjalnym urządzeniem. Takie łóżka są
wynajmowane przez rodziny, jednak nie wiem dokładnie,
skąd. Po śmierci chorego przyjeżdżają pracownicy firmy czy
szpitala i zabierają je po rozmontowaniu.

Siostry przychodzą miłe i uśmiechnięte, od razu widać
profesjonalistki.     Nie     okazują     obrzydzenia     czy
zniecierpliwienia, wykonują wszystko precyzyjnie.
Po zmianie opatrunków zakładają aparat do podawania

 

leków w kroplówce.

Nie wyobrażam sobie, jak ten człowiek musi cierpieć, na
plecach i pośladkach ma rany. Milena płacze na ten widok.
To smutne, ale nie mogę sobie pozwolić na żadne
współczucie czy litość a tym bardziej sympatię. Uprzedziła
mnie o tym agentka. Po prostu opiekunka, która przy wiąże
się do podopiecznego, szybko się załamuje, gdyż nie
wytrzymuje napięcia psychicznego. Wiadomo, że każdy
podopieczny może nagle umrzeć i nie można za każdym
razem tego przeżywać.

Jestem tu już 2 tygodnie. Wstaję o 6 rano a idę spać o 22.
Gdyby chory w nocy wymagał pomocy, to ma przy sobie
dzwonek elektryczny, który zadzwoni w moim pokoju.
Podejrzewam jednak, że on nawet nie ma siły nacisnąć tego
dzwonka. Ale potrafi krzyczeć, jakimś nieartykułowanym
krzykiem, wtedy ja reaguję natychmiast i schodzę do jego
pokoju. Nie wiem, jak długo to wytrzymam, bo mało śpię.
Rodzina jest zaskoczona moim poważnym podejściem do
obowiązków i ciągle mi dziękują za wszystko, co robię.
Każdego dnia Milena sama lub z mężem przychodzi do ojca,
zjawia się też czasem syn, mieszkający w Hamburgu.

Nagle pewnego dnia wraca żona mojego podopiecznego,
która dotychczas była gdzieś u rodziny. Jest ode mnie starsza
zaledwie o 11 lat. Była lekarzem, więc ma chyba jakąś
wiedzę na temat choroby męża, jednak jej postawa mnie
zaskakuje. Prawie nie interesuje się chorym, zagląda do
niego zaledwie kilka razy. Nie widać po niej żadnej reakcji,
jakby miała do czynienia z obcym człowiekiem. Może to po
prostu rezygnacja, a może rozpacz?

Milena mówi, że mama zawsze była taka, nigdy nie
okazywała uczuć. Nawet na pogrzebie jej brata nie uroniła

 

1 2

 

żadnej łzy. Z doświadczenia wiem, że tacy ludzie cierpią
bardzo mocno i jest im ciężej niż innym. Ale chory wyraźnie
ożywia się na jej widok, nawet wyciąga rękę i uśmiecha się
słabo. Taka reakcja powtarza się za każdym razem, gdy ona
wchodzi do pokoju.

Tu w Niemczech wszyscy mówią sobie na ty, więc ja także
się zwracam do niej po imieniu. Oczywiście teraz gotuję dla
niej i siebie. Często też wpada na obiad córka z mężem, a
ponieważ lubię i umiem gotować, więc nawet się cieszę.
Milena jest zachwycona moimi potrawami i ciastami, które
piekę. Trochę to niezręczne, bo jak mi mówiła, jej matka
beznadziejnie gotuje. Matka chyba jest trochę zazdrosna o
to, bo ani razu nie chwali moich wypieków, które
wyjątkowo się udają. W ogóle Niemcy kochają wszelkie
ciasta. Codziennie do kawy w godz. 15-16 musi być ich
ukochany „Kuchen".

Poszperałam w internecie, gdyż mam ze sobą mojego
małego laptopa i znalazłam dwa a nawet trzy rewelacyjne
przepisy, które udają się wyjątkowo. Potem wypróbowałam
je kilka razy i zawsze się udawały. Nie wiem, na jakim
portalu to znalazłam, ale dziękuję dziewczynom, które je
zamieściły.

Podaję jeden, żeby następne zainteresowane opiekunki i
inne osoby miały też możliwość wykazać się przed rodziną i
znajomymi.

Jeden to przepis na ciasto półkruche, ale smakuje jak
najbardziej kruche ciasto:

 

500 g mąki, 7 łyżek mleka, 4 łyżki oleju, 1 jajko, 250 g
margaryny, i szklanka cukru, 1 paczka proszku- wszystko to
po prostu trzeba zagnieść i gotowe. Jest to idealne ciasto na

 

jabłecznik lub inne ciasto przekładane, ale ja robiłam też na
nim mazurek wielkanocny i wyszedł idealnie.

 

W domu jest zmywarka do naczyń, więc nie mam wiele
pracy. Do moich obowiązków należy też sprzątanie a dom
jest bardzo zapuszczony. Widać, że nikt się nie przejmował
czystością, co bardzo mnie dziwi. Myślałam, że Niemcy
wszyscy lubią porządek, ale okazuje się to tylko
stereotypem, który nie ma odzwierciedlenia w
rzeczywistości.

Sprzątam tylko raz w tygodniu. To znaczy odkurzam i
próbuję usunąć wszystkie pajęczyny ze ścian. Zajmuje mi to
godzinę, mimo iż dom jest duży.

Poza tym robię pranie 2-3 razy w tygodniu, głównie dla
siebie, bo ona rzadko kiedy oddaje coś do prania. Swoje
rzeczy  piorę  oddzielnie,  bo  nie  mogłabym  założyć
czegokolwiek, gdybym prała bieliznę i ubrania z rzeczami
należącymi do kogoś obcego. Brzydziłabym się.
Posiłki jadamy razem. Na śniadanie obowiązkowo gotowane
jajko, sery, szynka i twaróg. No i oczywiście marmolada, jak
nazywają dżem. Oni nie wyobrażają sobie śniadania bez
niej. Do tego podaje się kawę, zaparzoną w ekspresie. W
ogóle Niemcy piją głównie kawę do każdego niemal posiłku
i zdziwieni są, gdy ja chcę zrobić sobie herbatę. Następuje
konsternacja, bo okazuje się, że w domu jest bardzo dużo
herbat ziołowych z przewagą herbaty rumiankowej, ale
czarnej w tym domu nigdy nie było. Rezygnuję więc i piję
kawę.

Wieczorem gram z gospodynią w karty lub gry planszowe.
Naszą ulubioną grą jest „Trimino". Jest to odmiana domina,
tylko zamiast kostek są trójkąty z numerami. Zabawa ta daje

nam dużo emocji i siedzimy nad nią nieraz po 2 godziny.
Gospodyni niekiedy dużo mówi, opowiada przeróżne
historie rodzinne z przeszłości, często poświadczone
zdjęciami. Oglądam zdjęcia, słucham, przytakuję, ale prawie
nic nie rozumiem. Często domyślam się tylko treści, jednak
ona jest zadowolona. Na podstawie zdjęć można opisać całe
życie rodziny, szczęśliwą i dostatnią egzystencję. Widać
wysokiego, barczystego mężczyznę o radosnym uśmiechu w
mundurze leśniczego. Co on ma wspólnego z tym
szkieletem leżącym obok? Wydaje się niemożliwe, że to ten
sam człowiek.

Rozmawiamy na różne tematy, ale omijamy zręcznie temat
wojny. Wiem jednak, że jej ojciec, też lekarz, był na froncie
wschodnim. Jestem Polką i od razu nasuwają się pytania,
jaki miał udział w mordowaniu Polaków i Rosjan. O wojnie
żona wspomniała tylko raz. Opowiedziała, jak Amerykanie
bombardowali Hamburg, a jej matka z trójką małych dzieci
siedziała w zasypanej piwnicy kilka dni bez jedzenia i wody.
Ja zaraz przypomniałam sobie o Warszawie w czasie
powstania i nie wytrzymałam,    powiedziałam jej to.
Zamilkła i zmieniła temat. Od tej pory nigdy nie dałam się
sprowokować do rozmów o wojnie. Zresztą później
przekonałam się, że Niemcy również unikali tego tematu jak
tabu. Nadal jest to temat zbyt drażliwy i bolesny zarówno
dla Polaków jako ofiar jak i dla Niemców jako oprawców.
Za całe zło wojny w i nią oni Hitlera i twierdzą że go
nienawidzą.

Mimo tego odniosłam wrażenie, że oni czują się w jakiś
sposób winni wojny i tego, co ona przyniosła i właśnie
dlatego starają się być tacy mili dla Polaków i innych
obcokrajowców.

 

 

Jest to całkowicie odmienna postawa od tej, jakiej
oczekiwałam, jadąc tu. Myślałam, że nadal nienawidzą
Polaków i biedną Polką będą pomiatać i poniżać mnie. Tak,
tak, byłam przygotowana i na to, ale nigdy tego nie
doświadczyłam.

Wiedziałam, że w Polsce uważa się Niemców za
hałaśliwych, pewnych siebie i butnych, nieokrzesanych i
chamskich. Tymczasem spotkałam się z ludźmi
sympatycznymi i cywilizowanymi. Jednak tych
nieokrzesanych i nietolerancyjnych nazistów też można
jednak znaleźć protestujących pod parlamentem. Pani domu
całymi dniami przeważnie siedzi w swoim pokoju i czyta
książki. Do mojej pracy absolutnie się nie wtrąca. W ogóle
ani razu ani ona, ani Milena, ani Rudi, jej mąż, nie
powiedzieli mi, żebym coś zrobiła. Żadnego polecenia,
żadnej prośby. Robię to, co uważam za stosowne, co daje mi
właściwie nieograniczoną wolność.

Nie jestem przykuta do chorego cała dobę, mimo iż
umowa opiewa na opiekę 24 godzinną. Mam
zagwarantowane przepisami wolne 2 godziny dziennie.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •